Klątwa samozatrudnionego
Biznes,  Książki,  Nastawienie,  Osobiste

Klątwa samozatrudnionego czyli wyzwania współpracy międzyludzkiej w biznesie. Każdego rodzaju biznesie.

Klątwy bywają różne, jedne mniej inne bardziej groźne. Może tytułowe przekleństwo nie jest tym z gatunku klątwy Tutenchamona, ale efekty w biznesie przynosi podobne.

Czy nie zastanawialiście się, czemu wiele firm dorasta do pewnych rozmiarów a potem nic, ani kroku naprzód? Na pewno wielokrotnie spotykaliśmy się z taka myślą, jak to się dzieje? I w dużej części nie ma to nic wspólnego z brakiem kapitału. Obecna gospodarka daje bardzo wiele możliwości na pozyskanie kapitału zewnętrznego do rozwoju firm. I to kapitału wcale nie takiego drogiego w obsłudze jak większości się wydaje. 

Nie będę odkrywał Ameryki na nowo, podzielę się z Wami tylko mymi myślami na ten temat z wielu lat obserwacji.

Rzemiosło jako protoplasta samozatrudnienia

Kasjanski-blog-o-przedsiebiorczosci-klatwa-samozatrudniony
Image by Heinz-Josef Wigge from Pixabay

Dawno, dawno temu była sobie taka grupa, warstwa społeczna jak rzemieślnicy. Setki lat kształtował się etos rzemieślnika, podobnie jak rolnika (na własnej ziemi) i z reguły dziedziczyło się zawód po ojcu. Tak, kobiety miały wtedy inne zadania i nie miały za dużo miejsc do realizowania swoich ambicji. 

Ten sposób myślenia rzemieślnika, nie zmieniał się przez pokolenia i był odpowiednikiem dzisiejszego samozatrudnionego. Czas rozwoju maszyn i narzędzi spowodował powolny zanik znaczenia rzemiosła na rzecz manufaktur a potem fabryk zatrudniających setki czy tysiące osób. 

Za czasów PRL była to wręcz jedyna furtka na posiadanie własnego warsztatu pracy w gospodarce ręcznie sterowanej. Dodajmy gospodarce opartej na fałszywych, politycznych przesłankach. W czasach słusznie minionych bycie rzemieślnikiem było ściśle reglamentowane, obłożone wszelakimi restrykcjami, ale na szczęście nie umarło. Zasada pracy na swoim była często tematem żartów i kpin świadomie kreowanych przez tzw. „politruków”. Mały, drobny handel warzywami, proste rzemiosła usługowe były po roku 1989 zarzewiem powstawania ogromu polskich firm. I to akurat, że przetrwały, w tym naszym rozmyślaniu jest bardzo pozytywne.

Ograniczenia myślenia właścicieli firm

Mój dzisiejszy temat jest związany z blokadą wyjścia poza sztywne ramy samozatrudnienia do czegoś więcej, do gotowości do współpracy. W prostym skalowaniu firmy zgodnie z rozwojem rynku, opierając się na zatrudnianiu i doskonałej współpracy szef-pracownik. Zwiększenie skali firmy czy poprzez powołanie spółki, i/lub też powiększanie zespołu pracowników wymaga tzw. umiejętności miękkich. Zdolności z zakresu angielsko brzmiącego wyrażenia HR (human resources), czyli z zarzadzania zasobami ludzkimi. I tu właśnie jest pies pogrzebany. Z jednej strony nikt nas nie uczy, jak postępować z ludźmi zatrudnionymi, z drugiej strony walczymy o rentowność firmy, z trzeciej obawiamy się o kradzież know-how firmy. A z czwartej i to chyba najważniejszej strony, brak elementarnych umiejętności: 

– pracy zespołowej, 

– umiejętności nawiązywania partnerskiej długofalowej współpracy

– oraz zarzadzania ludźmi poprzez wartości. 

Bardzo często brak tych umiejętności oraz obawy przed zmianą w tym kierunku powodują, że cala masa firm, w każdej chyba branży osiąga szklany sufit i nie umie go przebić, aby wydostać się na zupełnie inny poziom biznesu. 

Poza wyżej wymienionymi przyczynami, chciałbym tu szerzej omówić kilka z przeszkód do skalowalności firmy w kontekście HR. Ma to miejsce zarówno w klasycznych formach zatrudnienia, jak tez w wielu innych formach współpracy na polu biznesowym. Nie wyłączając dobrowolnych zespołów projektowych kilku firm, spółek czy klastrów przedsiębiorstw w jakiejś branży lub regionie. Dotyka to też biznesu tak bardzo głęboko opartego na umiejętnościach współpracy międzyludzkiej jakim jest biznes Multi Level Marketingu, czy biznes oparty o media społecznościowe.

Samozatrudniony niezdobytą twierdzą. Brak zaufania do jakiejkolwiek współpracy z powodu obaw o konkurencję i utratę rynku

Zamek Pernštejn na Morawach. Foto autora.

Są zawody szczególnie narażone na ryzyko wrogiej współpracy czy zatrudniania się stricte dla podkradania know-how i klientów. Tu przodują fryzjerzy i fryzjerki, kosmetolożki, manikiurzystki i bardzo wiele podobnych usług. Najczęstszym pomysłem na początku kariery jest zatrudnienie się za bezcen w jakimś renomowanym zakładzie, w celu zdobycie wiedzy, doświadczenia oraz poznania klientów. Potem następuje ucieczka na swoje z zagarnięciem powyższych zasobów poprzedniego pracodawcy. Nie zamierzam tego oceniać, nie czuję się kompetentny w temacie ocen moralnych przytoczonych tu praktyk. Po prostu obserwuję jak działa świat.

Chyba podobny mechanizm jest wśród zawodów takich jak lekarz, architekt czy prawnik, gdzie jest ogromna presja niewyjeżdżania na wakacje z powodu obaw o podkradanie klientów/pacjentów. Mamy przyjaciół i znajomych w tych branżach i czasami włos mi się jeży od opowieści, jak często jeden, niezbędny przecież wyjazd na wakacje, o mało nie doprowadził do ruiny wieloletniej praktyki. Koledzy i koleżanki chętnie zaopiekują się Twoimi pacjentami lub klientami, ale nie licz na powrót pacjentów czy klientów do Ciebie. 

Bardzo zrozumiale jest w takim przypadku, że kumulowany przez lata stres osadza się bardzo głęboko. Tak bardzo, że osoby zawodowo narażone na takie ryzyko, mają zakodowany permanentny strach przed nawiązywaniem współpracy z kimkolwiek. Nawet gdy temat dotyczy innych dziedzin biznesowych. Następuje tu taka niejako automatyczna ekstrapolacja strachów na inne dziedziny i trzeba lat świadomego samorozwoju, aby to zauważać w sobie a potem skutecznie zwalczyć.

Zdaję sobie sprawę, że takie okazanie zaufania nie jest łatwe z definicji. Rozumiem potrzebę stosowania zasady ograniczonego zaufania, podobnie jak w Kodeksie Ruchu Drogowego. 

Osobiście jednak wolę wykazać się pewną dozą naiwności i jestem gotów dać każdemu z definicji „carte blanche”. 

Tak, bywało, że się zawiodłem, ale po latach potwierdzam, że dochody z okazania zaufania wielokrotnie przewyższają straty związane z nieosiągnięciem dochodów związanych z okazaniem braku zaufania.

Z tym większą wdzięcznością spoglądam na dziedzinę mojego biznesowego zaangażowania, gdzie bez zaufania nie zbudujemy długofalowej współpracy a co za tym idzie pieniądze będą jednoazowe lub bardzo krótkotrwale.

Ja to zrobię najlepiej. Samozatrudniony „Miszczem”

Jest też taka rzemieślnicza maniera „Ja to zrobię najlepiej” albo „A kto to Panu tak spartaczył?”. No dobrze, to drugie nie jest związane z perfekcjonizmem, ale z tanimi sztuczkami marketingowymi w stylu: „Będzie Pan zadowolony” 😉

Perfekcjonizm jest jedną z kolejnych, moim zdaniem, przeszkód w rozwoju firm. Nie tylko wtedy, gdy szef nie pozwala nikomu innemu być za coś odpowiedzialnym, ale również, gdy  boi się delegować zadania swoim podwładnym lub współpracownikom. Trzeba ogromnej cierpliwości oraz taktu, aby nie zabić w ludziach i tak już wymierających form inicjatywy własnej. Pokolenie wychowane na sitcom-ach i coraz słabszej jakości edukacji głównego nurtu, ma ogromny problem z własną inicjatywą. Czują się niewystarczająco dobrzy, czasem wręcz leniwi i bierni. Zbyt łatwo popadają w utopię: nie zrobię nic, bo albo dobrze, albo wcale. U mnie było wiele razy źle i beznadziejnie zanim stało się znośnie, a po tym dobrze czy wręcz doskonale. 

W dziedzinach biznesu opartych na liderstwie i budowaniu dużych społeczności wokół jakiejś idei biznesowej jest to bardzo wrażliwa domena. Transformacja firm z małej do większej czy ogromnej, bez poskromienia swojego perfekcjonizmu oraz mozolnego budowania zaufania wewnątrz organizacji jest praktycznie niemożliwe.

Mam tu na myśli coś, co mój kolega z branży nazywa leżeniem na swoim biznesie betonową płytą. 

Oszczędny jeszcze, czy już skąpy?

Nie będę inwestował w rozwój, czyli we współpracę z kimkolwiek. Ani nie znajdę lepszych fachowców za większe pieniądze. Samozatrudniony z dolarami w oczach.

Strach przed inwestycją a czasem wielka chciwość to kolejna przeszkoda w przeskoczeniu firmy na kolejny wyższy poziom. Pracowałem kiedyś w firmie z dziedziny FMCG która znana była z tak niskich zarobków, że podobnie jak znana restauracja na M, stała się dla pracowników firmą pierwszego wyboru. Nigdy jednak na długo. Na pewno było to wkalkulowane w ich biznes plan. Moim zdaniem, wielu przedsiębiorców nie skaluje zatrudnienia w oparciu o jakiś przemyślany plan HR. Często jedynym wyznacznikiem jest optymalizacja kosztów pracownika bez względu na wszystko. Mam w głowie przykład rodzinny pokazujący, że tanio prawie nigdy nie znaczy dobrze. 

Mój kuzyn miał małą gastronomię w miejscu, gdzie obok siebie stało chyba 5 czy 7 podobnych biznesów. Zrobił bardzo genialny ruch. Wyszpiegował ile konkurenci płacą swoim pracownikom i zatrudniał swoich za większą stawkę. Kobiety, przy papierosku wymieniały się informacjami. Co dało taki efekt, że pracownice mego kuzyna były najdłużej i najrzetelniej pracującymi osobami w gastronomii w tej okolicy. Dziś, w dobie wszechobecnego internetu, każdy szukający pracy zajrzy na portal typu www.gowork.pl i przeczyta opinie o pracodawcy zanim się u niego zatrudni. Kopalnia wiedzy. 

Zarządzanie poprzez kij i marchewkę. Przedsiębiorca pastuchem czy ogrodnikiem?

kasjanski.pl samozatrudniony
Image by Alexa from Pixabay

Kilka lat temu byłem na konferencji, na której jednym z prelegentów był prof. Blikle który mówił o swojej Doktrynie Jakości. Mowa tam o zarzadzaniu przez tzw. turkusową doktrynę zarzadzania. Przeczytasz o niej w tej książce. W skrócie można to ująć jako zarzadzanie partnerskie, zarządzanie poprzez wolność, zaufanie i współpracę wewnątrz organizacji. Bardzo wielu przedsiębiorcom nie mieści się w głowie takie podejście do pracownika. Nie jest to jedyna forma zarzadzania zespołami w dzisiejszym świecie, ale z pewnością jest ciekawym pomysłem do przeanalizowania. 

Rozmawiając z przedsiębiorcami na temat metod motywacji, zauważysz, że znakomicie przeważa jeszcze dzisiaj ta archaiczna i wcale nie efektywna metoda: kija i marchewki. W latach 90-tych, przy przejściu z metody „czy się stoi czy się leży, 2000 się należy”, metoda kija i marchewki była najprostszą do nauczenia się i zastosowania zasadą motywacji pracowników. 

Dzisiaj, w dobie budowania zespołów często zorientowanych na efektywność czasową i zadaniowe podejściem do zarządzania, trzeba trochę unowocześnić metody motywacyjne. 

Ta archaiczna metoda ogrodniczo-pasterska powodowała niezdrowe emocje w zespole, postawy spychania zadań zamiast prawdziwego zarzadzania. To co najgorsze, skutkowała ona szybkim i często nieodwracalnym wewnętrznym wypaleniem się ludzi. I wtedy musisz od nowa szukać pracowników i tak bez końca. 

Mądry samozatrudniony jednak się uczy

Od wielu już lat „rozwalała mój system” definicja, która zaszczepił we mnie Robert T. Kiyosaki. Słyszałem ją na konferencji z jego osobistym udziałem. Ten podział na samozatrudnienie oraz na biznes, oparty na wielkości firmy oraz na tym czy generuje jakieś pasywne składowe dochodu. Podział oparty na tym jak długo firma przetrwa bez fizycznego udziału szefa. 

I to pytanie bardzo zmieniło mój odbiór wielu firm oraz odpowiedziało mi na wiele pytań odnośnie do tego, jakie podejście gwarantuje rozwój a jakie nie. Przeczytasz o tym w książce „Bogaty ojciec, biedny ojciec”.

Od niego też (Roberta T. Kiyosaki) nauczysz się podstawowych prawd na temat wyzwań bycia samozatrudnionym. Przy okazji pewnie zmienisz swoje podejście do pieniędzy w myśl zdania: „to przepływ pieniężny, a nie pieniądze, uwalniają od niepokoju”. Powyższe idee zawarte są w książce: „Kwadrant przepływu pieniędzy”

Wiele firm, które pod względem ilości zatrudnionych wydają się duże, po określeniu ich kryteriami Roberta Kiyosakiego okazuje się przerośniętymi firmami samozatrudnionych.

Tak, zdaję sobie sprawę, że świat jest pełny krytyków a mało w nim artystów. 

Pragnę zachęcić tymi moimi tekstami do spojrzenia na rzeczywistość z innej strony, na poszerzenie swojego światopoglądu, a szczególnie chcę zachęcić do dalszej edukacji zawodowej. Do permanentnej edukacji niezależnie od wielkości Twojego zeszłorocznego PIT-u.

kasjanski.pl samozatrudniony
Moja biblioteka samorozwoju. Foto autora.

To jest foto części mojej biblioteki związanej jedynie z samorozwojem, przedsiębiorczością i dziedzinami pokrewnymi. Zachęcam nie tylko do czytania, co bardziej do tego, aby książki przerabiać. Bardzo, bardzo zachęcam do zmieniania swojego paradygmatu w oparciu o przerabianie książek. Pracę nad sobą w myśl podpowiedzi z książek. Wielu czyta, ale niewielu wprowadza zmiany w swoje życie.

Zapraszam do pozostałych artykułów na mym blogu.

Na temat paradygmatów zapraszam na mój wpis Tutaj

W temacie potrzeby permanentnej edukacji opartej o wartościowe książki zapraszam Tutaj.

Jeżeli masz uwagi, pytania i sugestie, gorąco zachęcam do komentowania pod tym postem, w Instagramie oraz na Facebooku.

Napisz mi proszę, o czym chciałbyś przeczytać następnym razem.


Foto główne wpisu: Image by Alexandra_Koch from Pixabay

Jeżeli uważasz moje treści za pomocne, proszę podziel się:
0 0 głosów
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane opinie
Zobacz wszystkie komentarze
Katarzyna
Katarzyna
9 miesięcy temu

Świetny tekst!
Bardzo długo nie mogłam zrozumieć (i wciąż się tego uczę), że mądra współpraca daje więcej wartości niż samodzielne działania.
Wiele lat myślałam, że to ja jestem w centrum mojej działalności i dam sobie radę ze wszystkim sama.
Dopiero kiedy do mnie dotarło, że RAZEM możemy więcej, moje dzialania, a przede wszystkim wynik nabrały innego wymiaru!

Krzysztof
Krzysztof
9 miesięcy temu

Tomasz – Ty masz Dar, wsparty doświadczeniem i wprawnym zmysłem obserwacji.
Tak – w dzisiejszych czasach, jeszcze bardziej potwierdza się, ze dostęp do informacja, to nie to samo co wiedza. Przy każdym ruchu palca na „Mądrym-telefonie” nowych informacji mamy od …. i ciut, ciut, ale już jej zastosowanie to inna „Bajka”.
Sprawdza się – „nie ważne co wiesz, a co z tym zrobisz”, i TU jest istotne z KIM i w jakim sektorze.
Dziękuję za trafne przykłady i przypomnienie pewnych zasad.

4
0
Chętnie poznam Twoje przemyślenia, proszę o komentarz.x